Uśmiechnięta Agata

Zna cztery języki obce i umie uśmiechać się “po amerykańsku”. Pracuje w międzynarodowym biznesie i od lat angażuje się w wolontariaty. Zapraszam na wywiad z wyjątkową Agatą Chrzan.

Dzień dobry, przedstaw się proszę naszym czytelnikom i powiedz kilka słów o sobie.

Zajmuję się internacjonalizacją merchantów, czyli namawiam sprzedawców i przedsiębiorców z Polski, aby wchodzili na rynki zagraniczne. Aktualnie planuję przeprowadzkę do Barcelony.

Wow, dlaczego Barcelona?

Tak się złożyło życiowo, ale nie narzekam.

Póki co mieszkasz w Warszawie, ale pochodzisz z Trójmiasta.

Tak, urodziłam się w Gdyni. Tam skończyłam podstawówkę, gimnazjum, zaczęłam liceum, a będąc w liceum wyjechałam do Stanów.

Do wyjazdu do stanów jeszcze dojdziemy, ale na razie jestem ciekaw jak wspominasz te pierwsze lata edukacji. Podstawówkę, gimnazjum?

Miałam ogromne szczęście, że miałam starszego brata i od najmłodszych lat chciałam z nim rozwiązywać zadania domowe. Zazdrościłam mu strasznie, że on się już uczy trudniejszych rzeczy. Moi rodzice poświęcali dużo czasu na moją edukację, więc podstawówka była dla mnie łatwa. Trafiłam też na wspaniałą nauczycielkę matematyki, przygotowywała dla mnie dodatkowe materiały, wysyła na konkursy, więc naprawdę miałam ogromne wsparcie. Zresztą w gimnazjum byłam na profilu z rozszerzoną matematyką. Później do szkoły średniej poszłam, trochę za namową koleżanek, na profil biol-chem. Szybko okazało się, że to nie dla mnie i strasznie się tam męczyłam. Jeśli mogę tutaj mieć jakąś radę dla innych, to niech naprawdę słuchają siebie, a nie koleżanek (śmiech).

Jak to się stało, że trafiłaś do Stanów?

Moja mama spotkała na zakupach koleżankę, której syn wyjechał na program do Stanów. Jak tylko mama mi o tym opowiedziała, zaaplikowałam. Potem pojechałam na testy do Wrocławia i czekałam. Jakiś miesiąc czy dwa później dostałam informację, że dobrze poradziłam sobie na tych egzaminach i zostałam zakwalifikowana do programu, żeby polecieć do Stanów. Później musiałam wypełnić aplikację online, która składała się między innymi z obszernego eseju o sobie i zdjęcia. Brałam udział w programie, w którym leci się do host rodziny, i to ta rodzina na podstawie aplikacji wybierała, kogo chce u siebie gościć. Początkowo nikt mnie nie wybierał i dostałam informację od organizatorów, że powinnam się bardziej uśmiechać na zdjęciu, tak po „amerykańsku” – czyli z zębami (śmiech). To było bardzo dziwne, ale zrobiłam sobie takie zdjęcie i potem już było widać jakieś zainteresowanie moją osobą.

Czyli zęby są kluczowe.

Dokładnie tak (śmiech). Wybrała mnie rodzina z Kildeer, to miejscowość pod Chicago. Dopiero po tym, jak zostałam wybrana, powiedziałam koleżankom i kolegom w szkole, co było dla niektórych ogromnym szokiem. Słyszałam różne komentarze, zarówno mniej, jak i bardziej przychylne. Ludzie reagowali naprawdę na różne sposoby.

Jak tam było na miejscu?

Doświadczyłam wielu wzlotów i upadków, zresztą fundacja która organizowała te wyjazdy ostrzegała mnie, że tak będzie. Nowe środowisko, nowe wyzwania.

Na pewno jest sporo różnic między szkołą w Polsce, a szkołą w USA.

System edukacji w Stanach wydaje mi się o niebo lepszy. Plan każdego ucznia układa się indywidualnie, sama wybierałam sobie zajęcia, na które chciałam chodzić. Istnieją pewne zajęcia obowiązkowe, jak dodatkowy język czy historia stanów, ale to bardzo zależy od szkoły. W mojej szkole na przykład obowiązkowy był kurs prawa jazdy. Ja jako dodatkowy język wybrałam hiszpański, który miałam pięć razy w tygodniu, co pozwoliło mi go całkiem dobrze opanować. Z przedmiotów, których nie ma w polskich szkołach, wzięłam gotowanie, psychologię i socjologię. Zaczęłam też uczęszczać na zajęcia teatralne, ale szybko stwierdziłam, że to nie dla mnie. To też było fajne, że przez kilka pierwszych tygodni był taki okres próbny, gdzie można było zrezygnować z jakiegoś przedmiotu, i nikt nie robił z tego powodu żadnych wyrzutów.

A jak oceniasz sam poziom edukacji?

Myślę, że poziom jest dobry. Materiał na lekcjach matematyki na przykład był bardziej zaawansowany niż ten w Polsce. Zresztą każdy przedmiot można było wziąć na AP (Advanced Placement) level, czyli na poziomie rozszerzonym. No i codziennie przed szkołą i po szkole nauczyciele mieli dyżury, i można było bez problemu do nich pójść, jeśli się miało jakiś problem z materiałem. Istniały też grupki, gdzie uczniowie razem próbowali rozwiązywać różne problemy. Uważam, że to genialny system. Jeśli miałam jakiś problem z lekcjami, po prostu szłam na takie zajęcia wyrównawcze.

A jak życie towarzyskie w szkole w USA?

Każde zajęcia miałam z innymi osobami. Przerwy trwały tylko 5 minut, więc było bardzo mało czasu, żeby porozmawiać z kimś, bo trzeba było szybko biec na następną lekcję. Jedynym momentem na nawiązanie jakichkolwiek relacji to był lunch. Tam zazwyczaj ludzie siedzieli w swoich grupach – stolik sportowców, cheerleaderek itd.

Stolik sportowców i cheerleaderek, to brzmi jak z amerykańskiego serialu o nastolatkach.

Tak, było dokładnie jak w serialu o amerykańskich nastolatkach. W holach były szafki, a do szkoły jeździłam żółtym autobusem (śmiech).

Wyjechałaś z Polski gdy byłaś w ostatniej klasie szkoły średniej. Jak zdałaś maturę?

Zdałam GED (General Education Diploma), to egzamin dla osób, które nie ukończyły szkoły średniej. W Polsce może być uznany jako odpowiednik matury. Skontaktowałam się wcześniej z uczelniami w Polsce, czy akceptują ten egzamin, i dostałam informację, że tak. Wybrałam sobie dzień, w którym chciałam zdawać „maturę” – była to sobota rano o dziesiątej. Przyszłam ubrana w piżamę, żeby było mi wygodnie. Egzamin odbywał się w pełni na komputerze, wyniki miałam po 30 minutach, ponieważ było tylko jedno zadanie otwarte z angielskiego. Przez 30 minut sprawdzali moją rozprawkę, a po tym czasie miałam już całkowity wynik mojej matury. Cały proces był bezstresowy i szybki.

Agata w dniu ukończenia szkoły średniej w USA

I to był jeden egzamin?

Tak, to był jeden egzamin, który obejmował cały materiał wymagany do zdania GED. Dodatkowo musiałam jeszcze zdać egzamin z konstytucji Stanów Zjednoczonych.

Jak Ci poszła ta amerykańska „matura”?

Bardzo dobrze, miałam super wynik i byłam bardzo zadowolona. Później, po przeliczeniu na polski standard, okazało się, że mam bardzo dużo punktów, więc bez problemu dostałam się na studia.

Nie myślałaś o studiach w Stanach?

Myślałam o tym i na początku planowałam zostać w Stanach. Wcześniej nie wspominałam, ale raz w tygodniu miałam spotkania z panią doradczynią (counselor), coś w rodzaju mentoringu. Razem doszłyśmy do wniosku, że interesuje mnie biznes międzynarodowy. Na początku nie bardzo wyobrażałam sobie, jak takie studia mogą wyglądać. Ponadto studiowanie w USA jest płatne, więc nie chciałam narażać rodziny na koszty, gdyby to jednak nie było to. Zdecydowałam się więc wrócić do Polski i zapisać na Uniwersytet Gdański na kierunek International Business, aby sprawdzić czy mi się spodoba. Okazało się, że ten kierunek idealnie wpasował się w moje zainteresowania i całkowicie zapomniałam o tym, że kiedyś chciałam studiować w USA. Trzy lata na licencjacie minęły jak jeden dzień. Studia były dla mnie niezwykle interesujące, uczyłam się każdego przedmiotu z uśmiechem na twarzy i z pełnym zaangażowaniem. Była to świetna decyzja i dobrze trafiłam.

Podczas studiów poleciałaś do Chin.

Tak, jeden z profesorów podczas wykładu wspomniał o możliwości wyjazdu do Chin na stypendium. Co ciekawe, nawet nie bardzo do tego zachęcał, tylko po prostu przekazał informację. Mój tata przez 17 lat pracował w Chinach, więc już byłam tam wcześniej. Razem z koleżanką zdecydowałyśmy się polecieć. Uczyłyśmy się tam chińskiego 20 godzin tygodniowo, był to bardzo intensywny kurs, więc po pół roku byłam na poziomie B1. To była super przygoda. Ten wyjazd do Chin totalnie zmienił moje podejście do nauki języka i sposób, w jaki pracuję z uczniami. Na tamtym kursie nie uczyłam się pojedynczych słówek, tylko całych zdań od pierwszego dnia. Zamiast spędzać dużo czasu na naukę gramatyki, lepiej uczyć się od razu całych wyrażeń, które można użyć na co dzień. To było dla mnie ogromne odkrycie, bo po dwóch miesiącach w Chinach mogłam porozumieć się w sklepie. Teraz, jeśli moja uczennica chce być stylistką paznokci, to uczymy się konkretnych zdań, które mogą się jej przydać, gdy przyjdzie klient anglojęzyczny.

Pierwszy dzień w Chinach

Skoro już jesteśmy przy Twoich metodach pracy z uczniami. Powiedziałaś o tym jak pracujesz gdy uczysz języka, ale co w przypadku matematyki?

Staram się pokazać uczniom, że nie jest wstydem ani problemem, jeśli czegoś nie rozumieją, bo każdy ma trudności. Sama często nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania, bo czegoś nie pamiętam. Opowiadam im, jak radziłam sobie z nauką, na przykład robiąc notatki i wieszając je nad łóżkiem. Ważne jest, aby uczniowie wiedzieli, że nie są sami ze swoimi problemami i że każdy z nas miał wzloty i upadki. Staram się nawiązać z nimi przyjacielską więź, aby wiedzieli, że naprawdę zależy mi na ich rozwoju. Doceniam ich wszystkie, nawet najmniejsze sukcesy, aby podkreślić postępy i pokazać, że jestem z nich dumna.

Jak trafiłaś do Web-Korków?

Olga (prezeska fundacji – przyp. red.) usiadła koło mnie na wydarzeniu na którym byłam w Warszawie. Robiłyśmy razem wyszywanki i tak od słowa do słowa, Olga zaczęła mi opowiadać o fundacji.

Tak, to brzmi bardzo jak coś co zrobiłaby Olga (śmiech). Długo jesteś z nami? Kiedy dołączyłaś?

Od lutego lub marca.

Jakie masz przemyślenia na temat Web-Korków. Tego jak funkcjonuje fundacja.

Uważam, że Web-Korki to mega fajny pomysł i jestem pod ogromnym wrażeniem, jak dobrze jest to wszystko przemyślane i zorganizowane. System zastępstw jest genialny, bo dzięki niemu dzieciaki nie tracą zajęć, nawet jeśli korepetytor nie może przyjść. Sama przez pewien czas zajmowałam się zastępstwami i bardzo mi się to podobało. Świetne jest to, że Olga pokazuje publicznie ile udało się udzielić godzin korepetycji w danym miesiącu. Uczniowie, z którymi miałam kontakt, są naprawdę wspaniali i zróżnicowani. Każde zastępstwo jest wyzwaniem, bo widzimy ucznia po raz pierwszy i musimy szybko nawiązać z nim kontakt. Staram się zawsze zapytać ucznia, co dla niego jest ważne i jak lubi się uczyć. Czasem uczeń jest zmęczony, więc warto zrobić chwilę przerwy, porozmawiać i potem wrócić do zajęć. Ogólnie jestem bardzo zadowolona z mojego doświadczenia z Web-Korkami.

Web-Korki to nie jest Twój pierwszy wolontariat w którym się udzielasz.

Tak, Web-Korki to nie jest mój pierwszy wolontariat. Zawsze lubiłam angażować się w różne akcje. Kiedy wybuchła wojna na Ukrainie, pomagałam lokalnie w magazynie, sortując jedzenie i przygotowując paczki. Od zawsze miałam chęć pomagania – byłam harcerką, uczestniczyłam w akcjach sprzątania Ziemi i innych inicjatywach na rzecz środowiska. Podczas pandemii działałam w fundacji „Studenci uczniom”, gdzie prowadziłam korepetycje online dla dzieci wykluczonych cyfrowo. W tym roku szkolnym byłam menotrką w „Zwolnionych z Teorii”, gdzie pomagałam zespołom rozwijać ich projekty, Niedawno miałam też okazję być jurorką w konkursie organizowanym przez Studenckie Koło Naukowe Konsultingu na SGH, gdzie mentorowałam uczestników z biznesowej perspektywy.

Chciałabyś na koniec podzielić się jakąś ważną dla Ciebie myślą, czymś co chciałabyś przekazać światu?

Najważniejsze to słuchać siebie i nie sugerować się opiniami innych. Trzeba podchodzić do życia z otwartością i wiarą, że wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Ważne jest poszukiwanie siebie i rozwijanie własnej kreatywności. Polecam praktykowanie „porannych stron” – codziennego zapisywania trzech stron w notatniku zaraz po przebudzeniu. To ćwiczenie pomaga odblokować “artystyczną duszę” i odkryć myśli, które mogły być ukryte przez lata. Dzięki temu możemy wpadać na nowe, ciekawe pomysły. Na przykład, niedawno ukończyłam kurs masażu, co było moim małym marzeniem. Dzięki porannym stronom zdałam sobie sprawę, że mogę je zrealizować, i teraz jestem certyfikowaną masażystką.

Zamierzasz praktykować jako masażystka?

Zobaczymy, Olga się już zapisała (śmiech).

Dziękuję za Twój czas, było mi bardzo miło z Tobą porozmawiać.

Dziękuję bardzo.