Pan Zbigniew Leonowicz jest profesorem zwyczajnym Wydziału Elektroniki Uniwersytetu Wrocławskiego. Do fundacji trafił wiedziony potrzebą podejmowania nowych wyzwań. Profesor Zbigniewem Leonowiczem podzielił się swoim bogatym życiowym doświadczeniem w rozmowie z Kingą Danielczyk.
K.D.: Bardzo się cieszę, że zgodził się pan na wywiad. Czy na początek mógłby się Pan krótko przedstawić?
Z.L.: Od kilkudziesięciu lat pracuję na Politechnice Wrocławskiej. Aktualnie jako profesor elektrotechniki na Wydziale Elektrycznym. Niestety ta praca daje mi coraz mniej satysfakcji. Staje się monotonna, za mało jest wyzwań. Może dlatego, że wszystko, co mogłem, już osiągnąłem w tym zawodzie. Staram się próbować czegoś nowego, innego, znajdować coś, co będzie wyzwaniem. Odkrywać choćby niesztampowy sposób myślenia.
K.D.: I tak Pan trafił do fundacji?
Z.L.: Tak, w ten sposób trafiłem także do technikum. To być może jest dziwne. Nie wiem, czy wielu jest profesorów uczących w technikach, chociaż nauczycieli szkół średnich nazywa się profesorami, mimo że profesorami nie są. Kiedyś słyszałem, że było kilku takich, ale na krótko, a ja już prawie 3 lata tam pracuję.
K.D.: Skoro trwa to już tak długo, to znaczy, że się tam Panu podoba.
Z.L.: Tak, ale różnie bywa. Wiadomo, że uczniowie są różni. Jest ogromna różnica. Studenci to ludzie dorośli i zwykle dobrze ułożeni, jednak z mojej perspektywy, przez to nieco nudni.
K.D.: Czy mógłby Pan podać przykład pokazujący taką różnicę?
Z.L.: Jest wiele przykładów niewłaściwego zachowania, jakie się nie zdarza na uczelniach. Jest także konieczność różnych interwencji, szczególnie w klasach młodszych, bo po szkole podstawowej niektórzy uczniowie przychodzą dość słabo przygotowani do dalszej, poważniejszej nauki. Chodzi o problemy związane z przestrzeganiem zasad, ale po kilku latach jest już lepiej. Zawsze dążymy do poziomu zachowania tego „nudnego studenta”.
K.D.: Te problemy są dla pana wyzwanie?
Z.L.: Nie do końca wyzwaniem, raczej czymś, co jest bliższe prawdziwemu życiu. Te ich zachowanie nie są nudne, stabilne i przewidywalne, a takie właśnie jest życie.
K.D.: Jak odnalazł Pan fundację?
Z.L.: W Internecie.
K.D.: Jak przebiegał proces rekrutacji? Znalazł Pan w wyszukiwarce fundację i co się stało później?
Z.L.: Odpowiedziałem na pytania z formularza, wysłałem dokumenty, dostałem odpowiedź zwrotną następnego dnia.
K.D.: Na pewno była jeszcze rozmowa, prawda?
Z.L.: Tak, z Adamem. Uważam, że wstępna rozmowa z kandydatem na wolontariusza to bardzo dobry pomysł. W ten sposób najłatwiej poznać człowieka i sprawdzić, czy nie ma się do czynienia z kimś problematycznym. Ludzie są różni i mają różne motywacje, a dzieci szczególnie zasługują na ochronę, bo mają mało doświadczenia i są bardzo podatne na różnego rodzaju manipulacje.
K.D.: Czym się Pan obecnie zajmuje w fundacji?
Z.L.: Na razie prowadzę zastępstwa. Teraz zajmuję się matematyką, ale mógłbym uczyć też innych przedmiotów, chociaż to chyba z matematyką jest najwięcej problemów.
K.D.: Czyli poprowadził Pan już kilka zajęć?
Z.L.: Tak, mimo że w fundacji jestem dopiero od kilku tygodni.
K.D.: Jak przebiegały korepetycje?
Z.L.: Bez problemów. Lekcje zawsze odbywają się 1:1. Myślę, że to efektywny sposób uczenia.
K.D.: Jakich miał Pan uczniów? Starszych czy młodszych? Mieli kłopoty z bieżącym materiałem, czy chcieli się nauczyć czegoś więcej?
Z.L.: Ta ostatnia sytuacja niezbyt często występuje. Zwykle uczniowie mają bardzo duże zaległości i pracujemy nad podstawami. Dzieci są często chętne do nauki i zainteresowane.
K.D.: Z jakich narzędzi korzysta Pan w czasie zajęć?
Z.L.: Zwykle udostępniam tablicę i zajmujemy się czymś razem z uczniem. Jednocześnie rozwiązujemy zadanie. Często współpracujemy, ja coś rozpoczynam, a uczeń dopisuje, dorysowuje dalszą część. Do prowadzenia zajęć najczęściej używam platform Google Meet i Zoom.
K.D.: Na co zwraca Pan uwagę prowadząc zajęcia?
Z.L.: Trzeba tłumaczyć bardzo powoli, jak najprościej i cały czas uważać, sprawdzać, czy słowa korepetytora są odbierane przez ucznia. To jest szczególnie ważne przy zdalnym nauczaniu. Wtedy bardzo trudno jest wyczuć, czy uczeń rozumie coś z tego, co do niego mówimy, dlatego co chwilę trzeba zadawać uczniowi pytania. Dodatkowo nie wolno prowadzić lekcji, tak, jak wykład, bo jest to nieskuteczne podejście. Konieczna jest rozmowa i ciągła interakcja.
K.D.: Jak pokazuje Pan, że matematyka da się lubić?
Z.L.: Czasami można zwrócić uwagę ucznia na sytuacje z życia. Wspomnieć, że dobrze jest umieć obliczyć procent z jakiejś kwoty, żeby nikt nam nie wcisnął niekorzystnego kredytu.
K.D.: Jak Pan myśli, co korepetycje dają Panu, co mogą dawać Pana uczniowi?
Z.L.: Myślę, że dzięki nim uczeń może nabrać odwagi, uwierzyć w siebie i w to, że może osiągnąć sukces. Zajęcia trzeba prowadzić właśnie tak, żeby uczeń mógł odnosić sukcesy. Nawet najdrobniejsze, bo one dadzą mu motywację. Bez motywacji osiągnie niewiele. Wydaje mi się także, że nie wolno krytykować. W ogóle. To tylko zniechęca ucznia, nie pomaga mu. Dla mnie to odmiana od pracy zawodowej, złamanie rutyny, i tak jak mówiłem, wyzwanie.
K.D.: Czy zadaje Pan prace domowe?
Z.L.: Nigdy, nie zadaję prac domowych ani na zajęciach dla fundacji, ani w szkole. Nie ma to najmniejszego sensu. Dobrzy uczniowie prac domowych nie potrzebują, bo umieją, a słabsi nie poradzą sobie z nimi, więc nie zrobią zadań samodzielnie. Wszystko robimy razem, na lekcji.
K.D.: Jak pan wspomina własną edukację?
Z.L.: Na ogół bardzo dobrze, ale pamiętam jednego nauczyciela matematyki ze szkoły podstawowej. Zajęcia z nim były dla wszystkich uczniów bardzo stresujące. Nie zniechęcił mnie do matematyki, ale nie zająłem się nią dzięki niemu. Zawsze miałem bardzo dobre oceny i nie miałem problemów z nauką. Teraz w zasadzie wszystko dla mnie jest łatwe, nic mnie nie zaskakuje w mojej pracy i trochę szkoda, że tak jest.
K.D.: Rozumiem, że mimo tego, nie żałuje Pan lat poświęconych na rozwój naukowy?
Z.L.: Trzeba się rozwijać, to konieczne. Rozwój naukowy daje wiele korzyści, ale ma też wady. Daje stabilność, jednak dla mnie ta stabilność nie jest atrakcyjna. Lepiej, kiedy ciągle coś się dzieje, stale coś się zmienia.
K.D.: Czy to znaczy, że kiedy marzymy o „świętym spokoju”, to wcale nie chcemy dla siebie dobrze?
Z.L.: Kiedy mamy „święty spokój”, to czujemy się dużo gorzej, niż gdy go nie mamy. Jedyne co wtedy mamy tak naprawdę, to brak bodźców i nuda. To nie jest zdrowe. Dobrze jest mieć kontakt z młodymi ludźmi. Oni zwykle są optymistami, a pozytywne nastawienie rzadko spotyka się wśród starszych osób Nawet, jeśli ten optymizm jest trochę pozbawiony podstaw czy sensu, to on się udziela i to bardzo dużo daje.
K.D.: Co robi Pan w czasie wolnym?
Z.L.: Dla równowagi zwykle są to zajęcia manualne. Zajmuje się ogrodem, naprawiam samochód.
K.D.: Dziękuję za rozmowę. Myślę, że Pana obserwacje i wnioski, dotyczące zarówno nauczania, jak i życia będą inspiracją i pomocą dla wielu młodych ludzi.