Emilia Kochanowicz to uczennica klasy maturalnej, mieszka we Wrocławiu, a jej największą pasją są Stany Zjednoczone. Uwielbia książki, lody czekoladowe, a przede wszystkim ceni czas spędzony z drugim człowiekiem. Jako korepetytorka Web-korków, skupia się przede wszystkim na komforcie ucznia i tworzy lekcje z sercem i kreatywnością.
„Marzeń mam wiele, ale chciałabym kiedyś mieć możliwość działania w dużych organizacjach międzynarodowych, może w dyplomacji, a może w innej dziedzinie – grunt, żeby czuć, że to, co robię, ma realne znaczenie nawet dla niewielkiej grupy osób” – rozmowa z Emilią, dziewczyną, która pokochała Stany Zjednoczone i podzieli się z nami swoim doświadczeniem.
Cześć, Emilio! Dziękuję, że znalazłaś czas na nasz wywiad i miło mi cię poznać. Proszę, opisz siebie w pięciu zdaniach, ale tak, żeby w każdym wystąpił jeden ze zmysłów.
Hej, również bardzo mi miło się spotkać. Nie jest to proste pytanie, ale spróbuję. Jestem osobą niezwykle towarzyską, więc uwielbiam słuchać śmiechu i rozmów mojej rodziny i przyjaciół. W wolnym czasie dużo czytam, więc jak każdy fan książek lubię zapach farby drukarskiej. Mówiąc o sobie, muszę koniecznie dodać, że każde wolne popołudnie spędzam w second handach, więc dotyk wełnianych swetrów z drugiej ręki zdecydowanie często mi towarzyszy. Kocham podróże, więc nie mogę wspomnieć o moim zwyczaju robienia tysięcy zdjęć gdziekolwiek jestem – samo podziwianie widoków nie wystarczy, trzeba to jeszcze uwiecznić. No i już ostatnie – tutaj nie wymyśliłam nic kreatywnego, więc dodam tylko, że dla mnie nic nie przebije smaku lodów czekoladowych.
Świetnie ci poszło. Myślę, że lody czekoladowe i książki to synonimy przyjemności. A używane ubrania skrywają w sobie wiele historii i w lumpeksach można znaleźć coś jedynego w swoim rodzaju. Wspomniałaś, że lubisz podróżować. Czy wiążą się z tym jakieś wspomnienia, które są jedyne w swoim rodzaju?
Wspomnień z podróży mam wiele, ale mam takie dwa bardzo szczególne. Pierwsze jest dość trywialne – przyleciałam do Nowego Jorku, co rozpoczęło moją roczną wymianę. Pamiętam, że dotarłam tam późno w nocy, więc do jedzenia dostaliśmy najbardziej amerykańską, wprost przeładowaną serem pizzę. I siedziałam przy wielkim oknie w pokoju hotelowym, patrząc na Nowy Jork i jedząc mój pierwszy posiłek w USA. Tego uczucia nie da się zapomnieć, to był początek wielkiej przygody. Drugie wspomnienie jest znacznie nowsze, bo ledwo sprzed miesiąca. Poleciałam z przyjaciółmi do Rzymu na parę dni i w małym sklepie z biżuterią znalazłam pierścionek w kształcie korony. Niby nic wielkiego, ale to taka unikalna pamiątka.
Od razu udało mi się przenieść myślami w te miejsca razem z tobą. Pierwsze posiłki czy różne sytuacje związane ze zmysłami pomagają nam zapamiętywać nasze wspomnienia i tworzyć dla nich specjalne miejsce w głowie. Opowiedz mi proszę o swojej wymianie w USA.
W Stanach Zjednoczonych mieszkałam przez prawie 10 miesięcy, od sierpnia 2021 do maja 2022 roku. Byłam tam na stypendialnym programie FLEX (Future Leaders Exchange). Dzięki temu stypendium mieszkałam u przecudownej pary z piątką dzieci i dwoma psami. Było nas sporo, więc nigdy nie było nudno. Stanem, do którego trafiłam, była Arizona, czyli królestwo kaktusów, pięknych zachodów słońca i miejsce znane z Wielkiego Kanionu. Mój czas na wymianie wspominam niesamowicie pozytywnie, życie w zupełnie innej kulturze i klimacie definitywnie mnie zahartowało. Czasem żartuję, że przez ten rok zrobiłam więcej niż przez całe wcześniejsze pięć lat. Zdecydowanie dużo się działo: amerykańskie liceum, sport, wyjazdy, spotkania towarzyskie i wolontariat. Z moją tamtejszą rodziną utrzymuję dobry kontakt do teraz, ja i moje dwie siostry w podobnym wieku non-stop wysyłamy do siebie filmiki i zdjęcia, więc jestem na bieżąco. Nazywam je siostrami, tak samo jak one mnie, bo Arizona to mój drugi dom, a host-rodzina zawsze będzie mi bliska.
To brzmi jak historia z amerykańskiego filmu. Z dobrym zakończeniem i ciekawymi bohaterami. Opowiedz proszę o najlepszych i najgorszych aspektach edukacji w Stanach Zjednoczonych, ale też o wadach i zaletach życia tam.
Jeśli chodzi o edukację, na początku chcę zaznaczyć, że Stany Zjednoczone są bardzo zróżnicowane pod tym względem. W zależności od Stanu, w którym się mieszkało, a nawet konkretnego miasta i szkoły, każdy „flexer”, z którym rozmawiałam, ma inne doświadczenia, ponieważ system jest mocno zdecentralizowany. Zacznę od zalet: z całą pewnością order należy się amerykańskim nauczycielom. Ich zaangażowanie, uśmiech i podejście do ucznia jest niesamowite, mimo tego, że często uczą kilkanaście klas (moja szkoła miała prawie trzy tysiące uczniów), zawsze znajdują czas na wyjaśnienie trudnych partii materiału czy zwykłą ludzką rozmowę. Drugim aspektem jest oczywiście sposobność wyboru przedmiotów – to daje olbrzymią możliwość rozwoju i odkrycia swoich pasji. To w USA poszłam na swoją pierwszą lekcję grafiki komputerowej, czy po raz pierwszy wzięłam udział w zajęciach o ekologii czy kosmosie podczas Enviromental Science. Możliwości są dziesiątki, a tu mówię tylko o „normalnych” lekcjach, zajęć dodatkowych czy sportowych było jeszcze więcej. Ostatnia zaleta, choć o amerykańskiej szkole mogłabym mówić cały dzień, to duch szkoły, tzw. school spirit. Szczerze? Jest zupełnie tak jak w filmach: mecze footballu, kolory i maskotka szkoły, wielkie święta szkoły… Człowiek serio czuje się częścią społeczności.
Żeby tak kolorowo nie było, trochę o wadach. Szkoły są ewidentnie przeludnione i panują w nich bardzo luźne zasady. Niestety, regulamin to bardziej sugestia niż coś, co faktycznie jest respektowane, dlatego problemy z uczniami są na porządku dziennym. Druga kwestia, której nie mogę pominąć, to braki w wiedzy ogólnej o świecie – od geografii przez historię świata aż po wiedzę z dziedziny nauk przyrodniczych. Są przedmioty na naprawdę wysokim poziomie, ale ogólnie trzeba to sobie powiedzieć – Amerykański nastolatek ma mniejszą wiedzę ogólną niż jego rówieśnik z Europy.
A jeśli chodzi o życie codzienne? Masz jakieś spostrzeżenia?
Powiedziałabym, że w USA panuję większy luz, generalnie ludzie są mniej oceniający i panuje duża swoboda. Sama zauważyłam to na sobie, mniej się stresowałam, mniej przejmowałam tym, co mówię i jak wyglądam, bardziej cieszyłam się chwilą. Tęsknie za słońcem Arizony, w dosłownym i przenośnym tego słowa znaczeniu. Jeśli chodzi o życie codzienne, ja miałam szczęście, ponieważ żyłam w bardzo bezpiecznej, czystej i zadbanej miejscowości. To na pewno sprawiło, że czułam się troszkę właśnie jak w takiej oazie, otoczonej pustynią z każdej strony (śmiech).
Z moich ważniejszych obserwacji: Amerykanie bardzo ciężko pracują, etos pracy jest zupełnie inny niż w Europie. Moja siostra pracowała przez całą klasę maturalną po szkole w lokalnej restauracji ze zdrowymi posiłkami. Oprócz tego znajdowała czas na codzienną naukę, ćwiczenia i kolację zawsze w gronie rodzinnym. W międzyczasie zrobiła też kurs na zawodową pielęgniarkę. Niesamowicie mi to imponowało, ta energia i zorganizowanie.
Amerykanie są też bardziej rodzinni, przynajmniej ci z moich doświadczeń, relacje są inne niż te u nas – wspólne wycieczki, granie w gry, wieczory karaoke, gotowanie… Bardzo lubiłam te wspólne aktywności.
Jest też wiele rzeczy, które są trudne do zrozumienia, jeśli chodzi o USA. To jest kraj wielkich kontrastów. Ilość śmieci, plastiku czy marnowanego jedzenia jest zatrważająca. Oprócz tego oczywiście dochodzą kwestie na przykład narkotyków, których akurat w Arizonie jest wyjątkowo dużo. No i jeszcze idea kupowania zawsze więcej, niż się potrzebuje. W USA wszystko jest ogromne – domy, samochody, opakowania płatków i telewizory. Mam wrażenie, że niestety ta nadmierna konsumpcja jest przyczyną wielu problemów. Ale, tak jak wspomniałam, wszystko zależy od miejsca zamieszkania. W mojej dwudziestotysięcznej miejscowości na północ od Phoenix wszystko wydawało się idealne, ale gdy tylko byłam w centrum miasta, mój obraz Ameryki mocno się zmieniał.
Wygląda na to, że Stany Zjednoczone to kraj wielu kontrastów. Mimo wszystko zazdroszczę ci tego doświadczenia, bo jest jedyne w swoim rodzaju i na pewno wiele wniosło do twojego życia. A co poradziłabyś osobie, która marzy o wyjeździe do USA? Możesz w skrócie opisać ten proces?
Jeśli chodzi o sam program FLEX, myślę, że w rekrutacji swoich sił może spróbować każdy. Ważne jest, aby mieć odpowiednie nastawienie. Wiadomo, niby banalne pytanie, ale warto je sobie zadać – po co ja chcę jechać na rok do USA? Będę szczera – wymiana nie jest prosta i nie jest dla każdego, ale rzeczywiście jest czymś zmieniającym życie, więc warto podążać za tym marzeniem. Najlepsze, co można zrobić, to zacząć działać już w Polsce – przykładać się do nauki, uprawiać sport i brać udział wolontariatach, szukać możliwości rozwoju. Wtedy wypełnienie aplikacji wyda się proste. Jeśli chodzi o formalną stronę procesu rekrutacji, to w sumie są dwa etapy: pierwszy, on-line, w okolicach połowy września (warto wtedy śledzić informacje na stronie lub na Instagramie FLEX) i drugi, tzw. półfinały, zazwyczaj w styczniu. Samo aplikowanie jest proste. Pierwszy etap to napisanie trzech esejów i podzielenie się przez aplikującego informacjami o sobie. Chociaż proces jest kompetytywny, moim zdaniem warto spróbować swoich sił, bo nikt z „flexerów” nie spodziewa się, że zostanie wybrany. To po prostu się dzieje, nagle dostajesz telefon, że lecisz do USA i twoje życie się zupełnie zmienia.
Szkoda, że nie znałam nikogo z taką historią, będąc w liceum, bo może wtedy pojechałabym do USA. Mam nadzieję, że twoja opowieść zainspiruje innych do działania. Powiedz mi teraz, jak znalazłaś się w Web-korkach?
Kiedy wróciłam, miałam dużą potrzebę działania. My to w środowisku FLEX-a nazywamy żartobliwie syndromem „flexera” – każdy po roku w USA zyskuje nowe ambicje i chce dużo robić. Dołączyłam więc do wielu grupek dla zaangażowanej młodzieży i tak trafiłam na ogłoszenie o Web-korkach. Bardzo spodobała mi się idea, a poza tym wiedziałam, że uczenie angielskiego pomoże mi utrzymać ten język w mojej głowie przy życiu (śmiech). Poczytałam o pomaganiu w Web-korkach i od razu wiedziałam, że to jest to. I tak oto jestem!
A gdybyś miała stworzyć wizytówkę siebie jako wolontariusza Web-korków, to co by się w niej znalazło?
Hmm, na pewno byłaby kolorowa… A tak serio, lubię prowadzić lekcje poprzez pisanie krótkiej notatki czy mapy myśli i zaznaczanie wszystkiego kolorami czy za pomocą adekwatnych obrazków. Powiedziałabym też, że jako wolontariuszka staram się zawsze obserwować mojego ucznia. Jeśli dostrzegam zmęczenie, znużenie jakimś tematem czy zadaniem, szukam czegoś nowego lub proponuję małą przerwę, na przykład na grę, zanim wrócimy do pracy. Web-korki są wspaniałe, bo to nie jest jak nauka w szkole – wszystko mogę dostosować do potrzeb ucznia.
Masz rację. Podążanie za uczniem to jedna z najefektywniejszych technik. Bardzo podoba mi się ta wizytówka i jestem pewna, że twój uczeń też jest zadowolony. Chciałam jeszcze zapytać o twoje marzenia, plany i cele. Pytam nieprzypadkowo o każde z nich, bo jestem ciekawa twojego zdania.
Najbliższe plany to gap year, który biorę po maturze – trochę, by pracować, trochę, by podróżować przed studiami, trochę też, żeby nadal szukać odpowiedzi na pytanie, co chcę robić w życiu. Od lat już o tym myślałam i nie mogę się doczekać. Jeśli chodzi o cele, to chciałabym skończyć dobre zagraniczne studia, rozwijać swoje pasje i dbać o relacje z rodziną, przyjaciółmi i chłopakiem. To są moje priorytety na najbliższy czas. Oczywiście szczegółowych celów jest więcej, ale te wychodzą na pierwszy plan. Marzeń mam wiele, ale chciałabym kiedyś mieć możliwość działania w dużych organizacjach międzynarodowych, może w dyplomacji, a może w innej dziedzinie – grunt, żeby czuć, że to, co robię, ma realne znaczenie nawet dla niewielkiej grupy osób. No i drugie, takie osobiste: chciałabym kiedyś zwiedzić całe USA, podróżując w vanie. Marzenie odległe, ale kto wie, co przyniesie życie.
Życzę ci, by wszystko, co tu napisałaś, spełniło się, marzenia zmieniły się w plany, a plany w cele do zrealizowania. Jesteś niezwykłą i ambitną osobą i sądzę, że świat stoi przed tobą otworem. Na koniec chciałabym jeszcze zapytać, za czym najbardziej tęsknisz i czego, co było normą w USA, brakuje ci w Polsce?
Bardzo dziękuję za ciepłe słowa! Pytanie o to, za czym tęsknię, jest trudne, bo tęsknie właściwie za wszystkim, chociaż moje życie po powrocie ułożyło się bardzo dobrze. Ale muszę się powtórzyć: najbardziej brakuje mi moich pięciu sióstr, które stały się moimi bliskimi przyjaciółkami przez ten rok. Życie w wielu miejscach naraz sprawia, że człowiek bardzo zaczyna doceniać relacje i teraz, gdy stoi przede mną perspektywa studiów za granicą, jedną z ważniejszych kwestii pozostają dla mnie relacje z bliskimi. Można więc powiedzieć, że ja nie tęsknie za miejscem, ale za ludźmi.
Dobrze to ujęłaś. Dziękuję ci za rozmowę i poświęcony czas, a także za to, że jesteś w Web-korkach. Oby powrót do USA nastąpił szybciej, niż się tego spodziewasz.
Ja również bardzo ci dziękuje!